wtorek, 26 września 2017

Katarzyna Puzyńska, czyli zachwyt i zawód

Uwaga:
Jeśli jeszcze nie czytaliście serii Lipowo Katarzyny Puzyńskiej, a zamierzacie, to nie czytajcie tego wpisu.
Jeśli jesteście w trakcie i nic was nie denerwuje w stylu autorki, to też nie czytajcie, bo może wam się udzielić i, tak jak ja, nie będziecie mogli czerpać już przyjemności z lektury.

I nie czytajcie, jeśli jesteście jeszcze przed lekturą "Więcej czerwieni", bo będą spojlery.

Żeby nie było, że nie ostrzegałam.








Pierwsza część Lipowa, "Motylek", to same zachwyty. Wyłącznie. I takie macanie się ze stylem autorki, więc jeszcze treść przyćmiewała wszystko inne. Miałam jednak ten niefart, że ktoś, również zachwycony tą serią kryminałów, zapytał mnie, czy nie przeszkadza mi jedna rzecz. No nie, nie przeszkadzała. Do czasu. Zaczęłam drugi tom. Znałam już styl, znałam mniej więcej schemat powieści, zostało mi w głowie więcej miejsca na inne elementy książki. I pewnie też zadziałało wytknięcie tego przez kogoś innego. Irytacja, jaka mnie zaczęła ogarniać, przeszła we wkurw i chociaż bardzo chcę poznać kolejne części serii, to w tej chwili nie wiem, czy kiedykolwiek po nie sięgnę.

O co ten cały cyrk? O powtórzenia.
"Pielęgniarka Milena Król", "komisarz Klementyna Kopp", "właściciel ośrodka wczasowego Szymon Wiśniewski" i tak dalej. Rozumiem, że czasem można przypomnieć czytelnikowi, jaką funkcję pełni bohater. Rozumiem, że synonimy też się kiedyś wyczerpują i w końcu i tak, i tak dochodzimy do powtórzeń. Ale nie rozumiem, dlaczego te powtórzenia występują w odległości jednej czy dwóch stron, gdzie w zupełności wystarczyłoby operowanie jednym z określeń, a nie pełnym ich zestawem. Tak jakby czytelnik przez dwa akapity zapomniał, z kim ma do czynienia.

Ponadto, o ile jest to metoda wypowiadania się jednego z bohaterów, jest to do zaakceptowania. Nawet jeśli jest - a jest! - irytujące, to jest to cecha charakterystyczna danej osoby i z takim uzasadnieniem nie dyskutuję, tak samo jak nie dyskutuję z tym, że mój znajomy się jąka. Tylko że wśród moich znajomych jąka się jeden, a nie wszyscy...

U Puzyńskiej powtórzeń używa zarówno narrator, jak i bohaterowie. W dodatku niezależnie od statusu społecznego czy związku z osobą, o której mówią, a to jest już nawet nie tyle irytujące, co nienaturalne.

Jeśli Marcin Wiśniewski mieszka w Żabich Dołach całe swoje życie, to mieszkańcy wsi, jego znajomi, z którymi chodził do szkoły, czy ich rodzice nie będą o nim mówić per "kajakarz Marcin Wiśniewski", wskazując na funkcję, którą, nota bene, pełni od niedawna. Tym bardziej "ratownik Kamil Mazurek", który funkcję ratownika pełni raptem od kilku tygodni, nie będzie dla miejscowych ratownikiem, tylko zwyczajnie Kamilem Mazurkiem. A i Marcin Wiśniewski będzie prędzej synem swojego ojca, właściciela ośrodka wczasowego, niż kajakarzem.

Jestem w stanie takie określenia zaakceptować w ustach bohaterów, którzy prowadzą sprawę. Ale i to nie w takim natężeniu i nie do końca. Bo patolog rozmawiający dość luźno z policjantem, z którym współpracuje nie pierwszy raz, też nie będzie używał ciągle pełnych, oficjalnych określeń ofiary, tylko użyje imienia i nazwiska lub samego nazwiska. Obstawiam, że dopiero na szarym końcu użyje funkcji czy zawodu, a już na pewno nie będzie powtarzał całego opisu.

Czara goryczy przelała się, kiedy jedna z bohaterek, tłumacząc się ze swojego zachowania, powiedziała o swoich kolegach (!): "i syn dyrektora szkoły nie zabiłby ratownika". Litości! Dla niej to są Marcin i Kamil! Ewentualnie Wiśniewski i Mazur!

Nie potrafię tego wytłumaczyć. Nie rozumiem, jaki przyświecał autorce zamysł, bo że przyświecał, jestem niemal pewna - inaczej, jak sądzę, redakcja wydawnictwa wytknęłaby takie usterki i naciskała na ich wyeliminowanie. Niemniej chyba nie jestem już w stanie zaakceptować żadnego wytłumaczenia dla tego zabiegu. Bo jeśli wszystkie elementy powieści są realne, wypowiedzi bohaterów noszą ślady ich wychowania, wykształcenia, zawodu, wieku czy sytuacji, w jakiej się znajdują, to włożenie w usta absolutnie wszystkim jakiejś maniery językowej jest zdecydowanie nienaturalne i po prostu bzdurne. Jakby ktoś bezmyślnie użył w Wordzie funkcji "znajdź i zamień"...

Nie umiem tego inaczej nazwać. Jest mi bardzo przykro, że aż tak zniechęciło mnie to do kryminałów tej autorki, bo uważam, że są świetne i wiem już, ile rewelacyjnej lektury mnie ominie.

środa, 20 września 2017

Motylek Katarzyna Puzyńska

Obrzydliwa, straszna, rewelacyjna.

Długo zwlekałam z przeczytaniem chociaż jednej pozycji Katarzyny Puzyńskiej: lista do przeczytania zamiast maleć i tak ciągle rośnie. Ale nie żałuję, że wcisnęłam "Motylka" w kolejkę, bo takiej klasy kryminału dawno nie miałam w rękach.

Jestem leniwym typem czytelnika, który zwykle nie zastanawia się za bardzo, kto, co i jak, tylko płynie jak nurt go niesie. Zwykle dlatego, że nie wiem, czy to w ogóle ma sens, czy jest szansa na wydedukowanie czegokolwiek, a nie tylko zgadywanie. Nie lubię rozwiązywać zagadek, jeśli nie mam najmniejszej szansy ich rozwiązać inaczej niż strzałami w ciemno.

Puzyńska napisała coś wspaniałego. Przez co najmniej dwie trzecie książki próbowałam łączyć fakty i odkrywać powiązania. Oczywiście, nie przypisuję zasługi sobie, tylko autorce, że na tyle ujawniła informacje i na tyle ukryła - lub raczej: dawkowała - żebym mogła być krok przed bohaterami. Aż o krok lub tylko o krok.

Akcja rozwija się w tempie idealnym: nie za wolno, nie jest przeciągana bez potrzeby, ani też nie za szybko, a jej zwroty są usprawiedliwione i logiczne. Wprawdzie został co najmniej jeden luźny wątek, ale zakładam, że będzie miał swój ciąg dalszy w następnych częściach cyklu o Lipowie.

I te postaci. O, losie. Jeśli kogoś mamy nie lubić, to na całego. Puzyńska stworzyła świetnych bohaterów, którzy może nie są albo czarni, albo biali, ale zdecydowanie obrysowani wyraźną kreską. Jednego ma się ochotę strzelić w niewyparzoną gębę, innym wstrząsnąć, a jeszcze inny ma tak irytujący sposób mówienia, że samo czytanie jego wypowiedzi doprowadza do nerwowych tików. Jestem naprawdę ciekawa, jak potoczyły się ich dalsze losy, bo nie wierzę, że ludzie mogą się aż tak zmienić, jak to sugerowało zakończenie.

Gdybym tak bardzo nie ceniła sobie snu, to z pewnością jest to książka, dla której zarwałabym noc. Zostawiła po sobie ogromną chęć na więcej, więc tylko pozostaje mi się cieszyć, że zaczęłam przygodę z tą autorką tak późno i nie muszę czekać na kolejne części do ich premiery.

poniedziałek, 4 września 2017

Koniec Legimi, stos do przeczytania i promocje Amazona

Napisałam niedawno podsumowanie mojej dwuletniej przygody z abonamentem Legimi. Dziś jest ten dzień: koniec. Od tamtego posta zdołałam przeczytać jeszcze kilka książek, m.in. ledwo co wznowioną "Szamankę od umarlaków" Martyny Raduchowskiej, świetną powieść "Czterdzieści i cztery" Krzysztofa Piskorskiego, która zdobyła nagrodę im. Janusza A. Zajdla 2017, czy całkiem niezły kryminał "Zapisane w wodzie" Pauli Hawkins, autorki, po którą, po jej premierowej "Dziewczynie z pociągu", zamierzałam już nie sięgać.

Summa summarum przeczytałam z Legimi 81 książek.

Teraz zaczynam sięganie po pozycje, które dodałam wcześniej na listę do przeczytania, zanim znów wykupię abonament. Lista w poprzednim poście, a oto zdjęcie zwycięskiego stosu ;)



Żeby mi jednak nie było tak łatwo nadrabiać zaległości, dostałam wczoraj od Amazonu dwa miesiące darmowego dostępu do ich usługi Kindle Unlimited. Co było robić, odgrzebałam Kindla, odkurzyłam, naładowałam... Nie przewiduję szaleństw, bo w przeciwieństwie do Legimi abonament Amazona nie ma zbyt wielu popularnych pozycji, ale poszperać warto.

Ponadto pocztą przyszła zamówiona w przedsprzedaży "A torch against the night" Saby Tahir, która też na pewno wciśnie się w kolejkę w pierwszej kolejności.

Łatwo nie będzie ;)

środa, 30 sierpnia 2017

Czterdzieści i cztery Krzysztof Piskorski

(A imię jego) Czterdzieści i cztery. Gdzieś dzwoni? A mówią wam coś nazwiska: Juliusz Słowacki, Andrzej Towiański, Ada Lovelace, Eliza Żmijewska? W porządku, ta ostatnia to nie bardzo, chociaż uszyta jest na miarę kilku znanych kobiet tej epoki. Bo "Czterdzieści i cztery" to historyczno-fantastyczny kogel mogel. W zasadzie bardziej fantastyczny, ale stworzony z faktów jak najbardziej historycznych. Czasem tylko odrobinę poprzesuwanych w czasie i przestrzeni, trochę ponaginanych, trochę zmienionych...

No dobra, czasem całkowicie zmyślonych.

Smaczki i niuanse to drugie dno powieści, a ich wyszukiwanie to zadanie na co najmniej drugą lekturę, bo jest ich cała masa, która tonie w wartkim nurcie akcji. Ja ograniczyłam się do zaglądania postaciom w biogramy, z ciekawości, jak bardzo alternatywne życie autor im zgotował. Dość rzec, że lord Byron dożył starości, Emilia Plater zginęła w powstaniu na Litwie od ran zadanych przez... zaskakuny, a Słowacki razem z Radą Emigracyjną nasłał zabójczynię na pierwowzór mickiewiczowskiego Konrada Wallenroda.

"Czterdzieści i cztery" to pomieszanie z poplątaniem, które chwilami ciężko ogarnąć, zwłaszcza osobie, która w historii orientuje się słabo - czyli mnie. Ale, o, dziwo, nie umniejszyło to radości z lektury i zagłębiania się w zwichrowany fantazją autora alternatywny świat. A raczej jeden z nich.

Rok 1844 był rokiem wielkich zmian. Nie tylko dla Polski i Litwy, ale i dla całego świata - i to w dwójnasób. To rok, kiedy przeszłość dogania teraźniejszość, a przeszła przyszłość ratuje... przyszłość. Uprzedzałam, że to zagmatwane?

I jeszcze jedno: Mickiewicz czy Słowacki? Jak by to...

"Przy kolacji rozmawiali o dawnych czasach, a Słowacki pokazał jej fragment swojego nowego dzieła: Genezis z Ducha. Wydało się Elizie ciekawe, choć nieco mętne".

"- Co w zasadzie będziesz robić? - spytała niepewnie Józefa.
- Dziady.
- Jak u Mickiewicza?
- Nie. Mickiewicz połowę wynotował z błędami, a połowę zmyślił - odparła".

PS. I jeszcze jedno: rewelacyjna okładka!

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Martwe ciało Mavericka Anna Kapes

Najpierw urzekła mnie okładka.
Później zainteresował mnie fragment recenzji Marty porównujący "Martwe ciało..." do twórczości Pratchetta.
I tyle wystarczyło. Od obrazu przez słowo do pierwszego rozdziału.

Rzeczywiście, czuć delikatny oddech Terry'ego Pratchetta, z czym autorka się zresztą nie kryje. Sama jednak pewnie bym na takie porównanie nie wpadła, bo Świat Dysku jest aż przeładowany językową ekwilibrystyką, natomiast u Anny Kapes skupienie na akcji jest nieco większe niż na cięciu i gięciu słów.

Bardzo mi się podobał humor sytuacyjny i inteligentne - lub czasem nie bardzo... - pyskówki. Jednocześnie starałam się nie przywiązywać wagi do elementów mniej radosnych, których chcąc nie chcąc nie da się uniknąć: w końcu całość traktuje o pewnej formie nie-życia, co samo w sobie zabawne nie jest. Chyba że kogoś bawi, jak mu na przykład ręka odpada. Albo nos się przesuwa. Lub jeśli ktoś lubi być garnkiem.

Znajdą się tu fragmenty potencjalnie refleksyjne, ale to trochę zależy od typu czytelnika, jego nastroju i chęci szukania drugiego dna lub głębszej głębi. Ja szukałam humoru i na tym poprzestałam. I bardzo chcę przeczytać coś nowego spod pióra autorki.

Myślę, że ci, którzy są zmęczeni tematyką wampirów czy zombie, śmiało mogą po tę pozycję sięgnąć. To tak naprawdę tylko skutek uboczny życia i temat marginalny. Jeśli tylko temat marginalny może być w centrum...

A najbardziej polecam tym, którzy lubią się pośmiać z trącącej fantastyką abstrakcji. Albo trącącej abstrakcją fantastyki...


Zapisane w wodzie Paula Hawkins

Nie zamierzałam sięgać po ten tytuł. Debiut autorki, czyli "Dziewczyna z pociągu", mocno mnie zirytował i nie miałam ochoty na powtórkę. Okazuje się jednak, że pierwsze śliwki robaczywki i "Zapisane w wodzie", chociaż napisane w tym samym stylu, całościowo jest o wiele lepsze: logiczniejsze i z sensowniejszym zakończeniem.

Sam sposób prowadzenia akcji - naprzemiennie przez kilkoro bohaterów - daje poczucie oglądania fragmentów układanki. Wprawdzie nie mam tendencji do prób samodzielnego rozwiązania zagadek kryminalnych, ale wyraźnie czułam rosnące napięcie, kiedy coraz więcej szczegółów wychodziło na jaw i elementy całości powoli wskakiwały na swoje miejsce. Takie klasyczne "po nitce do kłębka": tu ktoś powie słowo za dużo, tam ktoś sypnie na całego; wszystko jednak dobrze wyważone i nie na siłę.

Chociaż brak jej zakończenia z przytupem (nie uważam tego za ujmę, aczkolwiek czasem lubię być zaskakiwana nagłą zmianą kierunku), książka zdołała utrzymać moje zainteresowanie do samego końca. A to niełatwe, bo nie należę do cierpliwych czytelników.

Dlaczego Topielisko tak przyciąga kobiety? Cóż, mają tajemnice, a woda... płynie, zagłusza i oczyszcza.

piątek, 4 sierpnia 2017

Legimi - do zobaczenia, czyli czas nadrobić zaległości

Ostatni miesiąc z Legimi.

Pomimo obszernej półki wirtualnej, przez ostatnie dwa lata przybyło trochę książek tradycyjnych. Nie wyprę się, co nałóg, to nałóg.

Problem w tym, że nie mam szans ich przeczytać, mając stały dostęp do tak obszernej biblioteki na wyciągnięcie ręki, więc postanowiłam zrobić przerwę od czytnika - brzmi straszniej, kiedy to napisałam, niż kiedy tylko o tym myślałam.

Nie jestem dobra w wypełnianiu postanowień; prawdę mówiąc, "nie jestem dobra" to eufemizm, w ogóle nie jestem. Ale spróbuję. Zrobiłam listę, którą zamierzam całą wykreślić, zanim z powrotem odpalę Legimi. Nie wliczyłam w nią żadnego z ebooków, które obsesyjnie kupowałam 3-4 lata temu - czekały już tyle, poczekają jeszcze trochę. Zwłaszcza, że pewnie jedna trzecia z nich przestała mnie w międzyczasie interesować, jednej trzeciej w ogóle nie pamiętam, a pozostałe spadły na sam dół mojego rankingu "Do przeczytania".


Nie jest to pełna lista nieprzeczytanych pozycji na moich półkach, ale lista takich książek, które mam szansę przeczytać. Powodu kupienia niektórych tytułów nie rozumiem, więc przecież nie będę sobie utrudniać.


1. "Tajemna historia" Donna Tartt
2. "Złodziej z mgły" Lavinia Petti
3. "Ukrainka" Barbara Kosmowska
4. "Zaginiony obraz" Jonathan Harr
5. "Testament Caravaggia" Peter Dempf
6. "Chłopiec motyl" Peter Stjernstrom
7. "Boginie z Zitkovej" Katerina Tuckova
8. "Pani Noc" Cassandra Clare
9. "Złodziej czasu" Terry Pratchett
10. "Rok szczura. Świeca" Olga Gromyko
11. "Mistrz i Małgorzata" Michaił Bułhakow
12. "Xabgo z Baker Street" Jo Soares
13. "Ocean na końcu drogi" Neil Gaiman
14. "Na południe od Broad" Pat Conroy
15. "Middlesex" Jeffrey Eugenides
16. "Budda z przedmieścia" Hanif Kureishi
17. "Tajemnica domu Helclów" Jacek Denhel
18. "Upiory" Jo Nesbo
19. "Maskarada" Terry Pratchett

I koniecznie kilka w oryginale:

20. "The stupidest angel" Christopher Moore
21. "Etiquette Espionage" Gail Carriger
22. "Hold tight" Harlan Coben
23. "Throne of glass" Sarah J. Maas
24. "Ptolemy's gate" Jonathan Stroud


Zapowiada się ciężka końcówka tego roku...


czwartek, 13 lipca 2017

Legimi - dwa lata później

W sierpniu miną dwa lata, od kiedy dzięki Robertowi ze Świata Czytników poznałam Legimi. Dwa lata, od kiedy dodawanie książek na wirtualną półkę stało się niemal tak przyjemne, jak ich czytanie...

Dwa lata, w ciągu których przeczytałam książki słabe, dobre i świetne. Część z nich po przeczytaniu kupiłam, żeby zasiliły moją papierową biblioteczkę, o części z nich z czystym sumieniem mogę zapomnieć.

Poznałam nowych autorów, zweryfikowałam swoje przekonania o kilku innych. Przeczytałam trochę nowości ledwo wyszły spod pióra:  "O matko!" Alejandro Palomas, i trochę staroci jak Ellery Queen "Przeklęte miasto" -  niedostępny poza tym jednym tytułem zarówno cyfrowo, jak i, zdaje się, po polsku.

Dwa lata to łącznie 230 książek dodanych na półkę.

Z tego 73 przeczytanych, około 10 rozpoczętych i z różnych przyczyn niedokończonych. Nawet nie liczę tych, z których przeczytałam pierwsze kilka stron i zamknęłam, bo nie miałam na nie nastroju.

Odkryłam trochę świetnej fantastyki: m.in. seria "Oko Jelenia"  Andrzeja Pilipiuka; literatury młodzieżowej: Kerstin Gier i jej rewelacyjna seria "Trylogia czasu"; trochę humoru: Evzen Bocek "Arystokratka w ukropie" i "Ostatnia arystokratka".

Zorientowałam się w twórczości Katarzyny Bondy i poznałam "Człowieka o 24 twarzach" Daniela Keyesa. Zweryfikowałam powszechny zachwyt nad kryminałem Pauli Hawkins i fantastyką Jarosława Grzędowicza. Książki lekkie przeplatałam poważniejszymi. Część otwierałam z polecenia: "Dziewczyna z rewolwerem" Amy Stewart  czy tę sprzed kilku dni: "Olga i osty" Agnieszki Hałas, nota bene, poleconą przez inną świetną autorkę, Martę Kisiel; czasami perełki wyławiałam sama, z przypadku: rewelacyjna nie tylko z okładki "Bura i szał" Aleksandry Zielińskiej.

Na przestrzeni tych dwóch lat zdarzały się też, a jakże, i zgrzyty: problem z czytnikiem, który w zasadzie nie był winą Legimi, a producenta (niedokręcone śrubki i nieprzylutowane gniazdo ładowania), a rozwiązanie go utrudniało to, że czytnik użytkuję poza granicami Polski.

Do tego problemy z dodawaniem książek na półkę i szwankujące statystyki, nie zawsze uwzględniające postępy w czytaniu. Biorę jednak pod uwagę to, że Legimi jest wciąż firmą nową i (niezależnie od tego) ma prawo do błędów, a niesamowicie sprawny kontakt z obsługą klienta utwierdza mnie w przekonaniu, że nie osiadła na laurach i cały czas się rozwija i na bieżąco walczy z niedociągnięciami.
I ja to doceniam.

Dwa lata, Legimi - jak to zleciało!

Olga i osty Agnieszka Hałas

Bajeczna, magiczna, niepokojąca.
Zostawi was z poczuciem (nie)realności życia. Będziecie się zastanawiać, ile was jest w was.

Pewnie żaden autor nie lubi być porównywany do kogoś innego, ale jako zaawansowany czytelnik miewam czasem skojarzenia i nic na to nie poradzę. Chociaż myślę, że akurat za porównanie do Neila Gaimana autorka by się nie obraziła. Jego powieści również są skryte za mgłą, niedopowiedziane, niedoprecyzowane. A ty, czytelniku, weź teraz kombinuj, co autor tam sobie uroił.

Nie jestem fanką analiz i interpretacji. Nie lubię werbalizować tego, co tli mi się gdzieś na skraju świadomości. To trochę jak z moim pisaniem: dopóki nie próbuję używać słów, mam wszystko w głowie. Kiedy stawiam pierwsze litery, staje się chaos i myśli uciekają, nie mogę znaleźć dla nich odpowiednich słów.

I taka jest właśnie moja "Olga i osty". Boję się zanurzyć w nią bardziej, żeby nie prysł czar, żeby słowa nie zniszczyły tego ulotnego poczucia istnienia czegoś, czegoś niemal nieuchwytnego stępiałymi zmysłami. Jestem piaskomyślna i nic, co powiem, nie jest w stanie oddać tego, co widzę i myślę, zwłaszcza, że widzę mało, a myślę niewiele więcej.

"Olga i osty" to świetny kawałek prozy. Skupiony przede wszystkim na treści i uczuciach, akcję traktuje w zasadzie jedynie jako wsparcie. I jest obrzydliwie prawdziwy: nie zliczę, ile razy myślałam, że znam to, rozumiem, też tak mam albo też nie rozumiem. W porządku, do pewnego stopnia prawdziwy. A w każdym razie, tak się wydaje, że tylko do pewnego stopnia...

Dajcie się wciągnąć w bajkowy początek, a reszta zadzieje się już sama. Wam pozostanie tylko nadążać (czytanie krótkimi zrywami niewskazane, można nie dotrzymać kroku).

Jest tylko jedna rzecz, której autorce nie wybaczę: kromki czerstwego razowca "made by Młynarka". Wątroba mi się od tego owinęła wokół nerek, czknęła i zakwiliła, bynajmniej nie cicho. I od tego czasu jakoś dziwnie milczy.

środa, 19 kwietnia 2017

O matko Alejandro Palomas

Życie bywa wystarczająco przygnębiające, żebym chciała o jego niedoskonałościach czytać w książkach, po które sięgam. Tym razem jednak nie żałuję, bo, okazuje się, można trudne sprawy ująć w sposób nienarzucający się, a nawet nieprzygnębiający. Raczej refleksyjny, a opakowany w humor - nawet jeśli ironiczny i w gruncie rzeczy... nieśmieszny.

Taka jest ta książka. Kiedy opadną kąciki ust, przychodzi refleksja, otwiera się drugie dno. Nie na długo jednak. Nie chodzi przecież o to, żeby utonąć w rozpaczy. Życie to radosne zjazdy z górki i mozolna wędrówka w górę. Lub nostalgiczny spacer pod górę i niekontrolowane staczanie się w dół. Niejednoznaczne, nieprzewidywalne.

Nigdy nie wiadomo, czy to jeszcze koniec, czy już początek; gdzie jest granica.

"Tak bardzo się boisz, że życie znowu sprawi ci ból, że wolisz nie przeżyć go wcale". Ile siły trzeba, żeby zostawić za sobą coś, co na dobrą sprawę już dawno nie trzyma nas w miejscu, i pójść dalej?

sobota, 4 marca 2017

Lektor z pociągu 6:27 Jean-Paul Didierlaurent

Nietypowa historia tak jakby miłosna. Z naciskiem na "tak jakby".

Niedługa, treściwa i nieco dziwna. Skonstruowana tak, że chociaż długo nie wiadomo, o co właściwie chodzi i dokąd zmierza, to finał przychodzi mimo wszystko jako logiczny wynik wydarzeń poprzedzających.

Naprawdę "tak jakby" miłosna. Nie spodziewajcie się romansów, rozdzierających wyznań, wynurzeń emocjonalnych. Właściwie to nawet trudną ją nazwać miłosną. A jednak coś w tym jest.

I świetne jest w niej też to, że autor wiedział dokładnie, kiedy powinna się skończyć. Ani słowa wcześniej, ani słowa dalej.

Śmiejąc się w drodze do meczetu Zarqa Nawaz

Wprawdzie dość powierzchowna, ale realistyczna analiza społeczności muzułmańskiej. Z samego jej środka, z przymrużeniem oka, ale jednocześnie poważnie.

Autorka, najpierw zbuntowana nastolatka, z wprawą wyłapuje religijne zakłamania, którym hołdują jej rodzice. Jako dorosła, znajduje ich coraz więcej, nad niektórymi nie jest w stanie przejść do porządku dziennego.

A pośród tego nieogarnięta matka, której zdarza się zapomnieć o śpiącym dziecku, zostawionym w samochodzie przed domem.

Nieistotne, że to islam. Religia, jak każda inna, uogólniając: te same zasady działania, te same dylematy. Fantastyczna lektura nawet dla tych, którym z żadną religią nie jest po drodze, a może przede wszystkim tym, którym islam kojarzy się wyłącznie z terroryzmem.

Idealna Magda Stachula

Świetnie wykorzystany potencjał pewnego... tramwaju. Świetny pomysł, jak i jego realizacja.

Niejaką satysfakcję dawała mi również obserwacja, jak niedopowiedzenia i domysły potrafią nie tylko skrzywić jej postrzeganie, ale wręcz fizycznie zmienić naszą rzeczywistość. Ku przestrodze.