czwartek, 13 lipca 2017

Olga i osty Agnieszka Hałas

Bajeczna, magiczna, niepokojąca.
Zostawi was z poczuciem (nie)realności życia. Będziecie się zastanawiać, ile was jest w was.

Pewnie żaden autor nie lubi być porównywany do kogoś innego, ale jako zaawansowany czytelnik miewam czasem skojarzenia i nic na to nie poradzę. Chociaż myślę, że akurat za porównanie do Neila Gaimana autorka by się nie obraziła. Jego powieści również są skryte za mgłą, niedopowiedziane, niedoprecyzowane. A ty, czytelniku, weź teraz kombinuj, co autor tam sobie uroił.

Nie jestem fanką analiz i interpretacji. Nie lubię werbalizować tego, co tli mi się gdzieś na skraju świadomości. To trochę jak z moim pisaniem: dopóki nie próbuję używać słów, mam wszystko w głowie. Kiedy stawiam pierwsze litery, staje się chaos i myśli uciekają, nie mogę znaleźć dla nich odpowiednich słów.

I taka jest właśnie moja "Olga i osty". Boję się zanurzyć w nią bardziej, żeby nie prysł czar, żeby słowa nie zniszczyły tego ulotnego poczucia istnienia czegoś, czegoś niemal nieuchwytnego stępiałymi zmysłami. Jestem piaskomyślna i nic, co powiem, nie jest w stanie oddać tego, co widzę i myślę, zwłaszcza, że widzę mało, a myślę niewiele więcej.

"Olga i osty" to świetny kawałek prozy. Skupiony przede wszystkim na treści i uczuciach, akcję traktuje w zasadzie jedynie jako wsparcie. I jest obrzydliwie prawdziwy: nie zliczę, ile razy myślałam, że znam to, rozumiem, też tak mam albo też nie rozumiem. W porządku, do pewnego stopnia prawdziwy. A w każdym razie, tak się wydaje, że tylko do pewnego stopnia...

Dajcie się wciągnąć w bajkowy początek, a reszta zadzieje się już sama. Wam pozostanie tylko nadążać (czytanie krótkimi zrywami niewskazane, można nie dotrzymać kroku).

Jest tylko jedna rzecz, której autorce nie wybaczę: kromki czerstwego razowca "made by Młynarka". Wątroba mi się od tego owinęła wokół nerek, czknęła i zakwiliła, bynajmniej nie cicho. I od tego czasu jakoś dziwnie milczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz