środa, 27 kwietnia 2016

Pan Lodowego Ogrodu (1)(2) Jarosław Grzędowicz

Tak długo nazwisko Grzędowicza kłuło mnie po oczach, aż w końcu dałam mu szansę. Bo ja z natury nie czytam i nie oglądam tego co-wszyscy - co tu dużo gadać: odrzuca mnie. Dlatego sporo czasu zajęło mi przekonanie się, czym się tak ci co-wszyscy zachwycają.

No to teraz wiem. Grzędowiczem się zachwycają.

Tajemnica - i to jaka! Sympatyczny bohater - no ba. Złe... różne takie - też są. Świetnie prowadzona akcja, która nawet jak nie pędzi naprzód na złamanie karku, to i tak jest ciekawie - tak, tak, tak.

Jeśli dołożyć do tego wszystkiego humor głównego bohatera: wydzielany skąpo, ale trafny i przy tym nienarzucający się, będący jedynie dodatkiem do akcji, a nie jej nachalnym motorem - Grzędowicz został moim nowym idolem.

Połykałam słowa, część z nich przeskakując, byle tylko szybciej, byle do przodu. Jednocześnie próbowałam delektować się językiem: lekkim i celnym, w którym żadne słowo nie jest zbędne. Nie dało się tego pogodzić, trzeba było zacząć oddychać i uzbroić się w cierpliwość.

Tymczasem znienacka przychodzi odbierająca rozum zimna mgła. Dla Drakkainena to jedynie początek wyprawy, a im dalej w las, tym więcej drzew... Dosłownie.



Nie mam pojęcia, o co chodzi, ale druga część tak mnie zmęczyła, że nie wiem, kiedy sięgnę po pozostałe. Brnęłam przez nią przez trzy tygodnie.

Pomijam błędy językowe ("Obdzielił [...] Cyfral ciężkim spojrzeniem"), nie pytam, dlaczego (ale dlaczego?!) Bigfoot nie został nazwany po polsku...

Może zmęczyły mnie zbyt częste opisy walk: długie, przydługie, za długie. Z podobnego powodu odpadłam lata temu przy Sapkowskim.

Niemniej skończyłam, jestem naprawdę ciekawa, co będzie dalej, ale chyba nieprędko wrócę do tego cyklu.

wtorek, 26 kwietnia 2016

Świat według Żunia Iga Zakrzewska-Morawek

Świat z wysokości 70 cm znad podłogi obserwowany przez bystre oczka dwuipółletniego Żunia.

Nie czytajcie przez pryzmat jego niepełnosprawności. Czytajcie jak instrukcję obsługi każdego małego człowieka, który jeszcze nie wynalazł wielu rzeczy, ale przeczuwa ich istnienie. I wie, naprawdę wie, czego chce. A że często jest to sprzeczne z tym, czego chcą dorośli - to już ich problem.

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Księgi nomów Terry Pratchett


Przeczytanie wszystkich trzech ksiąg nomów zajęło mi ponad dwa lata.

Sama tego do końca nie rozumiem, bo nie ma to absolutnie żadnego związku z jakością książek - po prostu tak wyszło. I odwrotnie proporcjonalnie do czasu czytania uważam, że jest to jedna z najlepszych powieści Pratchetta.


Bynajmniej, nie jest dla dzieci - dziecko nie złapie tych analogii, sugestii, odniesień, ironii, słownych gier, kalamburów. Lekkie - owszem, ale nikt znający Pratchetta nie będzie wymagał od niego podręczników akademickich. To jest ta cudowna magia słowa i języka. Dla mnie: mistrzostwo świata.



Nie wiem, niestety, jak się spisuje polskie tłumaczenie, dlatego pełną odpowiedzialność za moją opinię i ocenę biorę tylko w przypadku oryginału. Pratchett źle przetłumaczony będzie jak tornado w odpływie umywalki. Lepiej w ogóle zakręcić kran.

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Ostatni taniec Chaplina Fabio Stassi

Ostatni taniec Chaplina nie jest stricte biografią słynnego aktora i reżysera, chociaż, jak przyznaje autor, zawiera sporo jej elementów. Według mnie można ją, tę nie-biografię, z powodzeniem czytać, nie mając bladego pojęcia, kim był jej bohater. I chociaż, albo właśnie dlatego, że powieść dotyczy życia Chaplina przed jego wielkim sukcesem filmowym, nie ma właściwie znaczenia, że podpierana jest jego nazwiskiem. Postać śmiesznego pana z wąsami i w meloniku zupełnie zanikła w trakcie lektury.

Stassi stworzył fantastyczny literacki niemy film. Losy Włóczęgi, które on sam wyjawia w liście do najmłodszego syna, Christophera, przewijały się przed moimi oczami jak sceny ze starych filmów, w których nie potrzeba wielu słów, a mimo to są jasne i wymowne.

Charlie, który przez wiele lat wędrował z miejsca na miejsce w poszukiwaniu swojej przystani, stał się nośnikiem wzruszającej opowieści o miłości i pomysłowości ludzkiej, ograniczonej tylko wielkością pragnień i potrzeb. Brzmi banalnie, ale bez obawy - nie jest. W filmie niemym nie ma miejsca na zbytnie rozwlekanie scen, ale też akcja wcale nie musi toczyć się w rytm stukotu kół pociągu ekspresowego. I tak epizody życia Charliego są rozegrane z mistrzowskim wyczuciem czasu: nie za długo, by nie znudzić, ale i nie za krótko, by pozostawić wyraźnie odciśnięte emocje.

Historia miłosna, która ani nie jest historią Chaplina, ani w zasadzie nie jest nawet wątkiem głównym, jest wpleciona w życie Charliego tak subtelnie, a jednocześnie tak stanowczo, że wydaje się wyznaczać jego własną drogę do celu.

A kiedy w końcu przychodzi po niego Śmierć... To będzie mimo wszystko radosne Boże Narodzenie. I następne też...


Wydanie: Marginesy, 2015
Tytuł oryginału: L’ultimo ballo di Charlot
Tłumaczenie: Krzysztof Żaboklicki