Wyobrażacie sobie napisać książkę
o tym, że nic się nie dzieje? Ba! Ciekawą książkę o tym, że
nic się nie dzieje! Wbrew bowiem temu, co sugeruje tytuł,
fundamentem wszelkiej aktywności bohaterów „Awantury na moście”
jest jedno zdanie:
W Nogradzie było tak błogo, że
niektórych aż krew zalewała.
Tak więc do najbardziej aktywnej
rozrywki Nogradu pretenduje przesiadywanie na ławce przed karczmą,
najwyższym zaś występkiem jest naplucie do fontanny. Nic więc
dziwnego, że wspominając stare dobre czasy (kiedy to do fontanny
się sikało), emerytowany złodziej i były mag obmyślają skok
rabunkowy ku rozerwaniu starych kości i odświeżeniu stetryczałych
umysłów. Wprawdzie jednemu stoi na drodze żona z chochlą w ręku,
a drugiego łupie w krzyżu, ale sentyment i upór zapuszczają
korzenie szybko i głęboko. Już same dialogi obu bohaterów
wystarczą do poprawy nastroju (zarówno ich, jak i czytelnika), ale
wprowadzenie chytrego planu w życie dopełnia ogólnej radości.
Równolegle śledzimy poczynania
kilkorga mieszkańców Nogradu, których drogi co jakiś czas
niespodziewanie przecinają się lub łączą. Więc obok próby
powrotu do świetlanej przeszłości w wykonaniu Lentaka i Melmira,
bogobój Kumar knuje intrygi w celu zapełnienie skarbca zakonu,
Aliwia z tegoż zakonu ucieka i za wszelką cenę usiłuje dotrzeć
na schadzkę z ukochanym Alfordem, były rozbójnik Rotupal, wracając
na ścieżkę grabieży, odkupuje swoje winy, a Gramisz marzy o
grodzie z monitoringiem.
Mieszkańcy Nogradu są postaciami
bardzo barwnymi, ale przy tym ogarnięci są okropną wręcz
nieobyczajnością. Pomijając wspomniane wypadki w fontannie,
przebiegła Aliwia, na przykład, „obiecała sobie w duchu, że
dzisiaj pokaże umiłowanemu nagie kolano i nic ani nikt jej przed
tym nie powstrzyma”. Nic więc dziwnego, że, mając do
czynienia z takim upadkiem obyczajów, bogobój rozważa wszelkie
możliwości przyciągnięcia wiernych na swoje kazania, by zwrócić
ich dusze ku bogu. Niestety, wiąże się to z wydatkami znacznie
przekraczającymi budżet, więc przy okazji pozwala pofolgować
swoim nieśmiałym marzeniom: Jakiż ten świat byłby piękny,
gdyby wierni na każdym kazaniu zapełniali skarbiec klasztoru.
Chwilowo musi się jednak zadowolić udawaną ślepotą, co
wprawdzie przysparza mu prestiżu, ale nieco utrudnia działania. O
wypadzie na ryby nie wspominając.
Zdawkowe bąknięcia jadaczką.
„Awantura na moście” kręci się
wokół dowcipu zarówno sytuacyjnego, jak i słownego. To, co lubię
najbardziej i co autorowi wyszło chyba najlepiej – co wcale nie
znaczy, że reszta mu nie wyszła! – to dialogi. Zwłaszcza te
pomiędzy Lentakiem i Melmirem rozkładają na łopatki, a przegląd
przekleństw i ubliżeń w ich wykonaniu to prawdziwy majstersztyk. W
całej tej plejadzie tylko jedna zwykła swojska „k…a” do
całości tam zupełnie nie pasuje i mógł ją sobie autor darować.
Poza tym jednym zgrzytem język jest spójny i oryginalny, pełen
interesujących porównań, skojarzeń i zwrotów.
„Może zapomniała, jak się
pisze?” – zadał sobie w duchu pytanie. Wszak on już nieraz
zapominał.
Czytanie w dużej ilości jest
błogosławieństwem i przekleństwem jednocześnie. Im więcej
czytam, tym trudniej mnie zadowolić. I chociaż wciąż otwieram
każdą pozycję z nadzieją, że mnie zaskoczy, to nie jest to efekt
nazbyt częsty. Dlatego trafienie na taką książkę jak ta wydaje
się wygranym losem na loterii. Pomimo początkowej –
nieuzasadnionej, przyznaję – podejrzliwości, dałam jej kredyt
zaufania. Kredyt, który spłaciła szybko i z nawiązką.
Komedyja wieków minionych, bo
tak brzmi jej podtytuł, jest w pełni przemyślaną i konsekwentnie
poprowadzoną kompozycją. Począwszy od wyglądu: stylizowanych
ozdobnych liter i numeracji stron, przez poszczególne elementy
miejsca i czasu akcji, na wybujałych językowo przekleństwach
bohaterów skończywszy.
Dlatego też na kolejna pozycję tego
autora będę czekać z niecierpliwością i nadzieją, że znów uda
mu się mnie zaskoczyć.
Wydanie: Erica, 2012
Wydanie: Erica, 2012