wtorek, 26 września 2017

Katarzyna Puzyńska, czyli zachwyt i zawód

Uwaga:
Jeśli jeszcze nie czytaliście serii Lipowo Katarzyny Puzyńskiej, a zamierzacie, to nie czytajcie tego wpisu.
Jeśli jesteście w trakcie i nic was nie denerwuje w stylu autorki, to też nie czytajcie, bo może wam się udzielić i, tak jak ja, nie będziecie mogli czerpać już przyjemności z lektury.

I nie czytajcie, jeśli jesteście jeszcze przed lekturą "Więcej czerwieni", bo będą spojlery.

Żeby nie było, że nie ostrzegałam.








Pierwsza część Lipowa, "Motylek", to same zachwyty. Wyłącznie. I takie macanie się ze stylem autorki, więc jeszcze treść przyćmiewała wszystko inne. Miałam jednak ten niefart, że ktoś, również zachwycony tą serią kryminałów, zapytał mnie, czy nie przeszkadza mi jedna rzecz. No nie, nie przeszkadzała. Do czasu. Zaczęłam drugi tom. Znałam już styl, znałam mniej więcej schemat powieści, zostało mi w głowie więcej miejsca na inne elementy książki. I pewnie też zadziałało wytknięcie tego przez kogoś innego. Irytacja, jaka mnie zaczęła ogarniać, przeszła we wkurw i chociaż bardzo chcę poznać kolejne części serii, to w tej chwili nie wiem, czy kiedykolwiek po nie sięgnę.

O co ten cały cyrk? O powtórzenia.
"Pielęgniarka Milena Król", "komisarz Klementyna Kopp", "właściciel ośrodka wczasowego Szymon Wiśniewski" i tak dalej. Rozumiem, że czasem można przypomnieć czytelnikowi, jaką funkcję pełni bohater. Rozumiem, że synonimy też się kiedyś wyczerpują i w końcu i tak, i tak dochodzimy do powtórzeń. Ale nie rozumiem, dlaczego te powtórzenia występują w odległości jednej czy dwóch stron, gdzie w zupełności wystarczyłoby operowanie jednym z określeń, a nie pełnym ich zestawem. Tak jakby czytelnik przez dwa akapity zapomniał, z kim ma do czynienia.

Ponadto, o ile jest to metoda wypowiadania się jednego z bohaterów, jest to do zaakceptowania. Nawet jeśli jest - a jest! - irytujące, to jest to cecha charakterystyczna danej osoby i z takim uzasadnieniem nie dyskutuję, tak samo jak nie dyskutuję z tym, że mój znajomy się jąka. Tylko że wśród moich znajomych jąka się jeden, a nie wszyscy...

U Puzyńskiej powtórzeń używa zarówno narrator, jak i bohaterowie. W dodatku niezależnie od statusu społecznego czy związku z osobą, o której mówią, a to jest już nawet nie tyle irytujące, co nienaturalne.

Jeśli Marcin Wiśniewski mieszka w Żabich Dołach całe swoje życie, to mieszkańcy wsi, jego znajomi, z którymi chodził do szkoły, czy ich rodzice nie będą o nim mówić per "kajakarz Marcin Wiśniewski", wskazując na funkcję, którą, nota bene, pełni od niedawna. Tym bardziej "ratownik Kamil Mazurek", który funkcję ratownika pełni raptem od kilku tygodni, nie będzie dla miejscowych ratownikiem, tylko zwyczajnie Kamilem Mazurkiem. A i Marcin Wiśniewski będzie prędzej synem swojego ojca, właściciela ośrodka wczasowego, niż kajakarzem.

Jestem w stanie takie określenia zaakceptować w ustach bohaterów, którzy prowadzą sprawę. Ale i to nie w takim natężeniu i nie do końca. Bo patolog rozmawiający dość luźno z policjantem, z którym współpracuje nie pierwszy raz, też nie będzie używał ciągle pełnych, oficjalnych określeń ofiary, tylko użyje imienia i nazwiska lub samego nazwiska. Obstawiam, że dopiero na szarym końcu użyje funkcji czy zawodu, a już na pewno nie będzie powtarzał całego opisu.

Czara goryczy przelała się, kiedy jedna z bohaterek, tłumacząc się ze swojego zachowania, powiedziała o swoich kolegach (!): "i syn dyrektora szkoły nie zabiłby ratownika". Litości! Dla niej to są Marcin i Kamil! Ewentualnie Wiśniewski i Mazur!

Nie potrafię tego wytłumaczyć. Nie rozumiem, jaki przyświecał autorce zamysł, bo że przyświecał, jestem niemal pewna - inaczej, jak sądzę, redakcja wydawnictwa wytknęłaby takie usterki i naciskała na ich wyeliminowanie. Niemniej chyba nie jestem już w stanie zaakceptować żadnego wytłumaczenia dla tego zabiegu. Bo jeśli wszystkie elementy powieści są realne, wypowiedzi bohaterów noszą ślady ich wychowania, wykształcenia, zawodu, wieku czy sytuacji, w jakiej się znajdują, to włożenie w usta absolutnie wszystkim jakiejś maniery językowej jest zdecydowanie nienaturalne i po prostu bzdurne. Jakby ktoś bezmyślnie użył w Wordzie funkcji "znajdź i zamień"...

Nie umiem tego inaczej nazwać. Jest mi bardzo przykro, że aż tak zniechęciło mnie to do kryminałów tej autorki, bo uważam, że są świetne i wiem już, ile rewelacyjnej lektury mnie ominie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz