Pięć lat temu o trzeciej części Trylogii Czarnego Maga napisałam tak:
Bardzo rzadko, ale zdarzało mi się czasem płakać podczas czytania. Nie tym razem jednak. To była historia, podczas której zapominałam oddychać. Historia, podczas której czułam, jak napinam wszystkie mięśnie w bezsilnym oczekiwaniu na to, co się stanie. Opowieść, podczas której zebrane uczucia były tak silne, że nie wiedziały, jak się wydostać na zewnątrz.
Pierwszy raz w życiu tak bardzo zżyłam się z bohaterami i tak mocno przeżywałam ich los. Nie zewnętrznie - ale w środku, jak największe oczekiwanie, jak największą rozpacz, po których zostaje kamienna twarz, ale rozbite i rozedrgane wnętrze.
I będę bezkrytyczna. Nie przyczepię się do niczego, chociaż pewnie bym mogła, bo wszystkie "ale" bledną przez pryzmat wrażenia całości.
I nie sądzę, żebym dzisiaj mogła napisać coś innego.
Nieczęsto czytam książki dwa razy, ale okazało się, że nadal uwielbiam historię dziewczyny ze slumsów, która odkrywa w sobie potencjał magiczny. Uwielbiam to powolne i sukcesywne budowanie zaplecza. Tu nic nie dzieje się za szybko, wszystko ma solidne podstawy. A efekty? Jak wyżej, bez zmian, wciąż z zapartym tchem i im bliżej końca, tym wolniej. Bo może... tym razem skończy się inaczej...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz