czwartek, 25 sierpnia 2016

Clovis LaFay. Magiczne akta Scotland Yardu Anna Lange

Gdybym miała włożyć "Magiczne akta" do jakiejś szufladki, zatytułowałabym ją: kryminał magiczny. Chociaż dużo stron książki musiało upłynąć, zanim to sprecyzowałam i uznałam, że pomimo niewątpliwego wpływu fantastyki, książka nosi znamiona bliższe kryminałowi. Początki jednak nie były jednoznaczne i dość długo zastanawiałam się, dokąd akcja zmierza.

Poza drobnymi subiektywnymi usterkami, o których poniżej, uważam tę pozycję za udaną, zwłaszcza jeśli chodzi o przygotowanie akcji. Nie ma wydarzeń zbędnych, tak zwanych zapchajdziur. Wszystkie ruchy bohaterów mają sens, nic nie bierze się znikąd. Dobrze przygotowana baza akcji skutkuje logicznymi rozwiązaniami i w pełni zrozumiałymi decyzjami bohaterów.

Dodatkowo, kilka pojawiających się w trakcie zagadek dotyczących relacji między bohaterami nie tylko daje do myślenia nam, ale i tymże bohaterom, a rozwiązania nie są jednoznaczne, co - pomimo nietrafności moich domysłów - było całkiem przyjemnym doświadczeniem .

Upierdliwa natomiast była dla mnie niekiedy składnia: przydługie wtrącenia wybijające z rytmu i powodujące, że niektóre zdania musiałam czytać po kilka razy, żeby złapać ich sens. Co zabawne, przez całą książkę zastanawiałam się, czy to sprawka autora, czy tłumacza, by w końcu przekonać się, że żadnego tłumacza nie ma... To było z kolei dość miłe zaskoczenie, chociaż nie wiem, czy gdybym wiedziała o tym od początku, czytałoby mi się tak samo.
Wiem, nie doceniam potencjału polskich twórców. Ale takie książki jak ta mają szansę to zmienić.

Co mnie dodatkowo rozpraszało, to zbliżone imiona: Frederic i Ferdinand - nigdy nie wiedziałam w pierwszej chwili, o kim jest mowa. I jakoś imię Clovisa LaFaya nie chciało do niego przylgnąć: przywołane po dłuższej chwili wprowadzało na nowo zamęt i gorączkowe przeszukiwanie zasobów przyswojonych w tej lekturze imion. To jednak usterka moich szarych komórek i nie doszukuję się winy ze strony autorki.

Tytuł sugeruje, że to być może nie ostatnie spotkanie ze Scotland Yardem, mam więc nadzieję, że autorka na udanym debiucie nie poprzestanie, bo ten rodzaj kryminału całkiem przypadł mi do gustu. Niby nie różni się niczym od obrzydliwości natury ludzkiej zwykłych kryminałów, ale dzięki interwencji magicznej odsuwa się nieco od realnego świata i pozwala spojrzeć z większego dystansu. Bardziej jak na fikcję, niż wtłoczone w ramy rozrywki dramaty z pierwszych stron gazet.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz