poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Ostatni taniec Chaplina Fabio Stassi

Ostatni taniec Chaplina nie jest stricte biografią słynnego aktora i reżysera, chociaż, jak przyznaje autor, zawiera sporo jej elementów. Według mnie można ją, tę nie-biografię, z powodzeniem czytać, nie mając bladego pojęcia, kim był jej bohater. I chociaż, albo właśnie dlatego, że powieść dotyczy życia Chaplina przed jego wielkim sukcesem filmowym, nie ma właściwie znaczenia, że podpierana jest jego nazwiskiem. Postać śmiesznego pana z wąsami i w meloniku zupełnie zanikła w trakcie lektury.

Stassi stworzył fantastyczny literacki niemy film. Losy Włóczęgi, które on sam wyjawia w liście do najmłodszego syna, Christophera, przewijały się przed moimi oczami jak sceny ze starych filmów, w których nie potrzeba wielu słów, a mimo to są jasne i wymowne.

Charlie, który przez wiele lat wędrował z miejsca na miejsce w poszukiwaniu swojej przystani, stał się nośnikiem wzruszającej opowieści o miłości i pomysłowości ludzkiej, ograniczonej tylko wielkością pragnień i potrzeb. Brzmi banalnie, ale bez obawy - nie jest. W filmie niemym nie ma miejsca na zbytnie rozwlekanie scen, ale też akcja wcale nie musi toczyć się w rytm stukotu kół pociągu ekspresowego. I tak epizody życia Charliego są rozegrane z mistrzowskim wyczuciem czasu: nie za długo, by nie znudzić, ale i nie za krótko, by pozostawić wyraźnie odciśnięte emocje.

Historia miłosna, która ani nie jest historią Chaplina, ani w zasadzie nie jest nawet wątkiem głównym, jest wpleciona w życie Charliego tak subtelnie, a jednocześnie tak stanowczo, że wydaje się wyznaczać jego własną drogę do celu.

A kiedy w końcu przychodzi po niego Śmierć... To będzie mimo wszystko radosne Boże Narodzenie. I następne też...


Wydanie: Marginesy, 2015
Tytuł oryginału: L’ultimo ballo di Charlot
Tłumaczenie: Krzysztof Żaboklicki



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz