piątek, 25 lipca 2014

Chata William P. Young

I stało się odrobinę jaśniej.

"Chatę" czytałam na przemian ze wzruszeniem i wzburzeniem - czyli reagowałam dokładnie tak, jak bohater. Pytania i odpowiedzi - odpowiedzi rodzące kolejne pytania, odpowiedzi wywołujące falę sprzeciwu i w końcu odpowiedzi otwierające drzwi i okna, wpuszczające świeże powietrze do naszych skostniałych poglądów, zacietrzewionych umysłów karmionych religijną (i antyreligijną) propagandą.

I wierzcie mi, niekoniecznie trzeba być osobą głęboko wierzącą, żeby ta książka uderzyła w czułe struny duszy. I życia. I nie trzeba też pragnąć przemiany, nie trzeba szukać odpowiedzi, nie trzeba nawet zadawać pytań: bohater zadaje je za nas, Bóg odpowiada, a przemiana... no cóż, to raczej za mało na radykalną zmianę poglądów, ale na tyle dużo, żeby spojrzeć na Boga nieco inaczej i być może otworzyć mu furtkę nieco szerzej.

Było kilka zgrzytów, w których poczułam, jakby autor traktował mnie jak przygłupa: kilka zbędnych komentarzy i pytań bohatera, kiedy to, co obserwował, było aż nadto oczywiste i nie potrzebowało nazwy, a w każdym razie nie w takiej formie.

Kilka razy miałam łzy w oczach i cały czas czułam, że nowotestamentowego przesłania nie da się przetłumaczyć, wytłumaczyć piękniej i przystępniej. I TAKI Bóg naprawdę jest bliższy, TAKI Bóg staje się bardziej zrozumiały, chociaż to przecież i tak tylko mała cząstka w ogromnym świecie teologicznych zakrętów.

Nie napiszę, że zaszła we mnie jakaś rewolucja. Ale na pewno kilka szufladek w mojej głowie się otworzyło i zapaliło się nowe światło, które oświetla tę trudną relację człowiek - Bóg.


Wydanie: Nowa Proza, 2009
Tłumaczenie: Anna Reszka
Tytuł oryginału: The Shack

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz