środa, 2 listopada 2016

Siła niższa Marta Kisiel

Tak i jeszcze po stokroć TAK!
I żadne: raczej, chyba, oby. Żaden koniec.
Dobre seriale dlatego są dobre, że są dobre.

Tak jak ponad pięć lat temu zakochałam się w "Dożywociu", tak teraz znowu z prędkością przynajmniej tajfunu przeleciałam przez "Siłę niższą". Niewykluczone, że w pośpiechu przeskoczyłam stronę lub dwanaście. Przypuszczam, że co nieco mogło mi umknąć. Ale nie mam hamulca awaryjnego i jak już się rozpędziłam na spisie treści, tak wyhamowałam w okolicach napisów końcowych. Czyli na luju. Alleluju.

Nie będę się powtarzać i ustawiać w innej konfiguracji akapitów z recenzji "Dożywocia", bo styl Ałtorki się, dzięki jesienny jeżu, od tamtego czasu nie zmienił. Dzięki temu mogłam się znowu zanurzyć w odmętach ałtorskiego absurdu, fantazji pełnej różowych królików, radosnej słowotwórczej, nomen omen, twórczości i skojarzeń od czapy.

Lubię tę niespieszną akcję i humor w różnych odsłonach na każdym kroku. Lubię bohaterów z ich wyraźnie zarysowanymi konturami charakterów, z których każdy jest z innego rozdziału, ale jednak tej samej bajki. I lubię opakowanie tego wszystkiego: język i styl, w którym wszystko jest dokładnie tam, gdzie być powinno.

I lubię nawet "status trąbologiczny w skali demonicznej", na który w zasadzie można nakichać, bo i tak nikt sobie nim głowy nie zawraca. Nawet świat. Albo nawet tym bardziej świat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz