I stało się odrobinę jaśniej.
"Chatę" czytałam na przemian ze wzruszeniem i wzburzeniem - czyli
reagowałam dokładnie tak, jak bohater. Pytania i odpowiedzi - odpowiedzi
rodzące kolejne pytania, odpowiedzi wywołujące falę sprzeciwu i w końcu
odpowiedzi otwierające drzwi i okna, wpuszczające świeże powietrze do
naszych skostniałych poglądów, zacietrzewionych umysłów karmionych
religijną (i antyreligijną) propagandą.
I wierzcie mi, niekoniecznie trzeba być osobą głęboko wierzącą, żeby ta
książka uderzyła w czułe struny duszy. I życia. I nie trzeba też pragnąć
przemiany, nie trzeba szukać odpowiedzi, nie trzeba nawet zadawać
pytań: bohater zadaje je za nas, Bóg odpowiada, a przemiana... no cóż,
to raczej za mało na radykalną zmianę poglądów, ale na tyle dużo, żeby
spojrzeć na Boga nieco inaczej i być może otworzyć mu furtkę nieco
szerzej.
Było kilka zgrzytów, w których poczułam, jakby autor traktował mnie jak
przygłupa: kilka zbędnych komentarzy i pytań bohatera, kiedy to, co
obserwował, było aż nadto oczywiste i nie potrzebowało nazwy, a w każdym
razie nie w takiej formie.
Kilka razy miałam łzy w oczach i cały czas czułam, że nowotestamentowego
przesłania nie da się przetłumaczyć, wytłumaczyć piękniej i
przystępniej. I TAKI Bóg naprawdę jest bliższy, TAKI Bóg staje się
bardziej zrozumiały, chociaż to przecież i tak tylko mała cząstka w
ogromnym świecie teologicznych zakrętów.
Nie napiszę, że zaszła we mnie jakaś rewolucja. Ale na pewno kilka
szufladek w mojej głowie się otworzyło i zapaliło się nowe światło,
które oświetla tę trudną relację człowiek - Bóg.
Wydanie: Nowa Proza, 2009
Tłumaczenie: Anna Reszka
Tytuł oryginału: The Shack
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz